sul

napisała o Biutiful

Widzę, że to już pół roku, od kiedy oglądałam ten film, a cały czas chodzi mi po głowie i może chętnie, to nie, ale obejrzałabym go jeszcze z dwa razy, żeby mi się dobrze "uleżał".

Czytałam wcześniej wypowiedzi jakie tu padły i w którymś momencie ktoś zadał pytanie o to, co może oznaczać, że bohater słyszy tych wszystkich zmarłych, w jakiś czas po jeszcze. Bardzo dobre pytanie, bo to słyszenie, to wg mnie istota rzeczy i tej opowieści.

Bohater słyszy zmarłych, bo jest taki jak oni - martwy. I wiemy dlaczego, ale to akurat nie jest najważniejsze. Bohater faktycznie tak jak nie jest mniej martwy od tamtych, tak nie jest bardziej martwy od żywych, takich jak my powiedzmy. Wszyscy jesteśmy w tym tacy sami ;) Bo skoro każdy umrze, to w pewnym sensie jest tak, jakby już każdy nie żył, czy był naznaczony, jak kto woli. I gdybyśmy my, żywi a nawet zdrowi nieco się postarali, skoncentrowali, to zupełnie jak bohater usłyszelibyśmy naszych współbraci w życiu i umieraniu. Tylko po co?
cdn

cd
Tylko po co? Na co dzień nikt tego nie będzie robił, bo by żyć nie mógł spokojnie, być może sparaliżowany wiadomo czym (ostatnio czytałam, że tak po trzydziestce zaczyna się już dopuszczać tę myśl bardziej na porządku dziennym).
Są takie momenty w życiu, np. jak ten w filmie, to co spotyka bohatera, kiedy jest się bliżej, czy bardziej, czy po prostu bardziej świadomym, czy poprzez siebie, czy kogoś. Wydaje mi się, że to zawsze jest jakieś wytrącenie z równowagi, ze zwykłego rytmu życia, jak tu.
Ten film wcale nie jest o życiu, najwyżej o tyle, o ile przez kontrast i dualistyczne współistnienie śmierci i życia, jak się wydaje. Dla mnie to jest rzecz o śmierci, czy też o umieraniu, ok, może banał, które zaczyna się już na samym początku. Gdzie tu życie, kiedy przynależymy tam, a tu jesteśmy tylko gośćmi i obserwatorami? Tak jak ten człowiek jest w filmie pokazany. I on właśnie do odkrywa.
Mówi się czasem, że ktoś, kto pozna wyrok (kurde, przecież każde z nas go zna od zawsze) przechodzi różne etapy, bla bla, ale że w którymś momencie godzi się z losem, przeznaczeniem, wyrokiem. Nie wiem, czy tak jest, raczej bym powiedziała, że nie ma za bardzo wyboru, a to nie oznacza wcale naturalności i zwyczajności tego procesu, poczucia. Tutaj też można takie wrażenie odnieść, że bohater dowiaduje się co i jak, i odbywa pewną drogę, kiedy wreszcie wycisza się, uspokaja, godzi z faktami, porządkuje swoje sprawy i jest gotowy.
No nie wiem. To jest właśnie jeszcze do przemyślenia i pewnie dlatego tak ten film za mną chodzi. Raz - przecież nie ma wyboru? Dwa - jest w tych scenach i smutek, i piękno. Czuje się i bezradność, i okrucieństwo, i rzeczywiście spokój. Tylko czym jest ten spokój? Czym to jest?

Może śmieszne, ale kiedy myślę sobie teraz o tym gościu, jak chodzi ulicami, patrzy, jeszcze czuje i zapewne myśli, to ja myślę też o kosmosie, o jakichś być może podrasowanych fotkach widzianych w telewizji, o tym jak tam jest pięknie i że nigdy tego nie zobaczę i że to jakiś w ogóle cud, że możemy choć tak to piękno podziwiać. Że to nie dla nas. Przychodzimy, jesteśmy, odchodzimy i tyle, mało ważne. A reszta jest, albo ginie i też jest to nie wiadomo co i czy ważne.
I w tej chwili to jest dla mnie to niby pogodzenie się i o tym jest ten film.

Aha, a jeszcze jeśli chodzi o tytuł - że podobno życie jest piękne, ok, jest, tylko że z tym pięknem jest coś nie tak, zupełnie jak z tym tytułem.